Kawa magazyn Kawa magazyn
70
BLOG

RYSZARD BUGAJ - Sierpień '80

Kawa magazyn Kawa magazyn Polityka Obserwuj notkę 0
 
 
Podczas gorącego lata 1980 roku pracowałem jeszcze w Instytucie Planowania. Ten fakt chyba przesądził, że to Waldek Kuczyński, który już wcześniej stracił pracę (a nie ja) pojechał do Stoczni na wezwanie Geremka i Mazowieckiego. Ale zaraz potem Solidarność stała się właściwie jedynym polem mojej aktywności. Pod koniec września (lub na początku października) pojechałem do Gdańska z Mazowieckim i Geremkiem. Był z nami również A. Celiński. Jeden z nas miał zostać w Gdańsku „przy Wałęsie”, a drugi w Warszawie organizować OPSZ (Ośrodek Prac Społeczno Zawodowych – zaplecze studyjne Solidarności). Pierwszy raz rozmawiałem z Wałęsą i przeżyłem szok – byłem szczęśliwy, że Celiński zgodził się pozostać w Gdańsku. Ja zostałem zastępcą kierownika OPSZ (szefem był A. Wielowieyski). Wkrótce wybrano mnie też do zarządu mazowieckiej Solidarności.

 

OPSZ nigdy właściwie nie podjął systematycznych studiów – ciągle się coś paliło. Uczestniczyłem w ogromnej większości posiedzeń KK Solidarności i brałem udział w większości negocjacji z rządem. Byłem przede wszystkim „ekspertem” i, choć (w przeciwieństwie do innych ekspertów) byłem z działaczami zblatowany (ze wszystkimi „na ty”), to jednak należałem do grupy przez wielu aktywistów Związku traktowanych podejrzliwie – nie bez pewnych podstaw. Eksperci nie tworzyli wprawdzie grupy jednolitej, ale generalnie próbowali ograniczać radykalizm Związku. W tamtym czasie taką postawę zajmowała przede wszystkim nieformalna grupa, do której należałem (liderem był bez wątpienia Geremek). Skuteczność tych działań była bardzo różna. Bardzo wiele – choć nie wszystko – zależało od Wałęsy. On wcale zresztą nie był powolny na perswazję ekspertów. Był nieraz nieobliczalny, ale starał się być „w centrum”. W sumie w tamtym czasie świetnie wypełniał swoją przywódczą rolę, choć stosowana przez niego socjotechnika była nieprzyjemna.

 

Starałem się w tamtym czasie popchnąć Solidarność na ścieżkę umiaru w kwestiach ekonomicznych i społecznych (nie miałem właściwie żadnego wpływu na rozstrzygnięcia polityczne), zakładając, że rozpad gospodarki pod ciężarem rewindykacji będzie też klęską Związku. Porozumień strajkowych nie uważałem za absurdalne, choć miałem świadomość, że są nie do pogodzenia nawet z jakoś zreformowanym porządkiem komunistycznym. Większość z 21 postulatów, była radykalna i – powiedzmy to jasno – nie miała „reformatorskiego” charakteru. Ale szereg z nich uważałem za możliwe do zrealizowania. To dlatego zaangażowałem się po stronie Solidarności w publiczną debatę w kwestii wolnych sobót (W okresie Solidarności wielkość produkcji nie zależała od podaży pracy – de facto pracy brakowało. Kluczowe znaczenie miały rozmiary importu zaopatrzeniowego. Jedyna rzecz, jaką ludzie mogli wówczas „dostać” bez negatywnych następstw dla gospodarki, to była większa ilość czasu wolnego). Postulaty płacowe rzeczywiście groziły totalnie pustymi półkami. Niestety, po obydwu stronach byli tacy, którzy czekali na rozpad gospodarki.

 

Na Kongresie Solidarności jesienią 1981 roku pracowałem w komisji programowej (kierowanej przez Geremka) i przygotowałem fragmenty dotyczące gospodarki, które znalazły się w uchwalonym dokumencie, ale toczyłem tam też spór ze S. Kurowskim, czego wyrazem stały się dwa aneksy do programu (Kuczyńskiego i mój o „umiarkowanym” charakterze i Kurowskiego z Palką o bardziej radykalnym obliczu). Zjazd toczył się w atmosferze konfrontacji z władzami i wewnętrznych sporów. Miałem wówczas poczucie, że zbliżamy się do starcia, które Związek (przynajmniej bezpośrednio) musi przegrać. Na pewno nie byłem radykałem, ale miałem też świadomość, że ekipa Jaruzelskiego (presja Moskwy nie była tu bez znaczenia, ale nie ona miała rozstrzygające znaczenie) zmierza do przesilenia i nawet daleko idące ustępstwa Związku nie przyniosą trwałego kompromisu. W tym czasie widoczne już było zmęczenie społeczeństwa i narastająca apatia. Była wówczas chyba tylko jedna możliwość: wspólne stanowisko władz komunistycznych i Solidarności wobec rosyjskich nacisków i realizacja - na pewno bardzo trudnej - reformy gospodarczej i politycznej z pomocą Zachodu. Nie sądzę, iżby przyniosło to interwencję Rosji, ale ten scenariusz nie był możliwy przede wszystkim, dlatego, że aparat PZPR-u był wtedy raczej gotów zaakceptować otwartą okupację sowiecką, niż podzielić się władzą. Ten hipotetyczny scenariusz także „po naszej stronie” napotkałby zresztą na spory sprzeciw, a nie wiadomo też, czy Reaganowska Ameryka, która traktowała Polskę przede wszystkim jako kłopot Rosji, z entuzjazmem wsparłaby taką możliwość.

 

W okresie Zjazdu nie widziałem realnego scenariusza ucieczki przed konfrontacją, a bardziej jeszcze obawiałem się, że podziały wewnątrz Solidarności i zmęczenie społeczeństwa spowodują, że Związek ulegnie samoistnemu rozkładowi. Na Kongresie kandydowałem do władz Związku, ponieważ uważałem, że wymaga tego lojalność wobec „naszej grupy” (do kandydowania nakłonił mnie Geremek), ale porażkę w tych wyborach (po kilku rundach głosowania) przyjąłem także z uczuciem ulgi. Po Kongresie Związku, zarówno z powodów osobistych (żona w ciąży), jak i dlatego, że nie bardzo znajdowałem dla siebie miejsce w radykalizujących się działaniach aktywistów Związku, miałem poczucie, że przegrana jest nieuchronna.

 

CDN.

Od red. Kawy: Tekst powyższy nie jest samodzielnym blogiem. Został jednak przez autora wyłącznie udostępniony redakcji do opublikowania na blogu magazynu Kawa.

Już w sprzedaży Piszą dla nas m.in.:

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka