Kawa magazyn Kawa magazyn
474
BLOG

KATARZYNA GROCHOLA - o równouprawnieniu i parytetach

Kawa magazyn Kawa magazyn Polityka Obserwuj notkę 5

Od redakcji: W związku z toczącą się dyskusją na temat wprowadzenia parytetów zdecydowaliśmy się opublikować poniżej tekst p. Katarzyny Grocholi, który ukazał się na łamach nr 1 "Kawy". Pragniemy tym samym oddać głos autorce nie będącej przedstawicielem świata polityki i partii.

Zapytaliście mnie Państwo, czy jestem za równouprawnieniem kobiet. Ale prawdę powiedziawszy, jest to pytanie obraźliwe. Umówiliśmy się już ponad 200 lat temu, że człowiek rodzi się wolny i do wolności stworzony. Dlaczegóż więc nie miałoby to dotyczyć kobiet?

Co do drugiego pytania: tak, jestem za parytetem, tak jak chory godzi się na leczenie objawowe, kiedy nie można usunąć źródła choroby, jak kaleka skwapliwie przystaje na protezę, skoro los odmówił mu prawa do chodzenia na własnych nogach. Jestem za parytetem, ponieważ – chwilowo – nie widzę innego, lepszego, sposobu, aby zwiększyć udział kobiet w decydowaniu o sprawach, które również ich – a niekiedy przede wszystkim właśnie ich! – dotyczą. Czy nie jest bowiem rzeczą kuriozalną, iż prawodawstwo w zakresie spraw socjalnych, oświaty, wychowania, itp. – spraw tradycyjnie i stereotypowo uznawanych za domenę kobiet – nadal pozostaje w gestii mężczyzn? Nie wspominając już o tym, że kobiety – statystycznie – stanowią w Polsce większość obywateli. Większość – poza wyborami – milczącą…

Ale nie uważam, żeby równo – znaczyło – sprawiedliwie. Wszelkie „punkty za pochodzenie” (w tym przypadku za płeć) są tylko bezradną próbą nadrabiania wieloletnich niesprawiedliwości i zaniechań. Łatwiej jest (i tanio!) „dać” parytet, niż stworzyć warunki społeczne, które umożliwiałyby kobietom swobodniejsze funkcjonowanie na niwie publicznej i sprzyjałyby rzeczywistej przemianie świadomości społecznej w tej kwestii.

Mimo wszystko, lepsze to, niż nic. Zdając sobie sprawę ze wszystkich ułomności i ograniczeń JESTEM ZA. W przeciwieństwie do wielu mężczyzn „trzymających władzę”, tak bardzo niechętnych temu rozwiązaniu. Czyżby z lęku o posady? O utratę prestiżu? Z poczucia zagrożenia? To paradoks, ale tzw. kwestia kobieca najeżona jest wieloma pułapkami. A jedna z nich to taka, że bezcenna działalność ruchów feministycznych – zdarza się niekiedy – ześlizguje się do walki płci, deprecjonowania mężczyzn (i tak już szczególnie w krajach postkomunistycznych wyrugowanych ze swych tradycyjnych ról, pozbawionych poczucia tożsamości), do doktrynerskiego objaśniania świata jednym kluczem, jak gdyby płciowość była jedynym i decydującym wymiarem ludzkiego życia.

Dla pani Moniki Ksieniewicz los szekspirowskiej Ofelii jest przekonywającym dowodem jej poddańczego uzależnienia od mężczyzny. Ale wobec tego, cóż ze śmiercią młodego Wertera? Słowo miłość wyparowało z tego fundamentalistycznego języka feministycznego; czyżby była ona formą zdrady, sprzeniewierzenia się solidarności płci? Rozumiem naturalną potrzebę polemicznego przerysowania, ale to zacietrzewienie zbyt przypomina mi radykalizm myślowy tłumaczący wszystko, włącznie z ludzkimi uczuciami, walkę klas, z czego, jak wiemy, nic dobrego nie wyszło…

Ale, prawdę mówiąc, partnerzy tej dyskusji też dolewają oliwy do ognia. Bo jeżeli Antoni Dudek w Swoim Szkicu, stwierdzającym, że panie reprezentowane są w decydujących gremiach nielicznie, a jeszcze rzadziej odgrywają w nich rolę znaczącą, konkluduje, iż wprawdzie „polityka jest rodzaju żeńskiego, ale w Polsce uprawiają ją głównie mężczyźni, bo większości kobiet najzwyczajniej taki stan odpowiada”, to doprawdy budzi się podejrzenie, że w duszy autora toczy się nierówna walka pomiędzy tzw. poprawnością polityczną, a jego naturalnymi, rzeczywistymi, przekonaniami. I też seksistowsko napiszę: to właśnie klasyczny męski punkt widzenia – skoro tak mają, same tego chcą. Otóż nie, szanowny panie, mamy tak, jak nie chcemy. Budzić respekt przez despekt jest łatwo, tylko w złym stylu. Nie dlatego mamy tak jak mamy, że chcemy. Być może jakieś kobiety nie wierzą, że może być im lepiej i godniej. Ale to nie dlatego, że są ciemne i głupie, i dlatego trzeba za nie decydować.

Element pogardy dla tych, co jeszcze nie widzą, że może być inaczej, nie czują, że w ich gestii leży zmiana, nie wiedzą, że mogą być lepiej traktowane – nie pomoże zmienić ich świadomości. Agresja nie jest konstruktywnym elementem budowania relacji z innymi kobietami. A zmiana świadomości wszystkich kobiet wiąże się z szacunkiem i zrozumieniem dla ich niewiedzy i słabości, utrwalanej przez lata w świecie rządzących mężczyzn, a nie z pouczaniem i podważaniem wartości od dziecka wpajanych (casus matki Polki itd.). Żeby pomóc, trzeba zrozumieć, towarzyszyć, pokazać inne rozwiązania.

Wiemy, że w stereotypowym wychowaniu dziewczynki chodzi o to, żeby ona zdobyła Jego. W stereotypowym wychowaniu chłopca, chodzi o to, żeby on zdobył Świat. Ale i dziewczynka i chłopiec mają niełatwo w świecie, gdzie bez przerwy zwraca się im uwagę, a wychowanie odbywa się przez zawstydzanie – nie zachowuj się jak chłopiec, nie wypada, nie becz jak dziewczyna, nie wypada.

Strach zaczyna rządzić płciami dość wcześnie, oni boją się nas i próbują za wszelką cenę zatrzymać tam, gdzie było dotychczas nasze miejsce, oswojone przez tradycję i znajome. My chcemy również mieć możliwość zdobywania świata, przy zachowaniu swojej płci, ale boimy się osamotnienia.

Jedna z teorii psychologicznych mówi, że władza jest substytutem miłości. Być może dlatego kobiety nie garną się do władzy, widząc jak ona może być groźna – jak zmienia ludzi, poglądy, czasem korumpuje, przewraca w głowie. A również mężczyźni raz dopchawszy się do władzy niechętnie się nią dzielą.

Pani Monika Ksieniewicz konstatuje: „do urzeczywistnienia ideału równości płci jest jeszcze daleko”. I tu wtrącę się ja, żeby krzyknąć – na całe szczęście! Oby nigdy do tego nie doszło!

Równouprawnienie to jednak co innego, niż równość. Bo nie chodzi o równość płci, chodzi o szacunek wobec płci. O stosowne szanse i możliwości wyboru, niezależnie od tego, czy jest się mężczyzną, czy kobietą. O równości płci mowy być nie może, bo nie walczy się z naturą. Nie daj Bóg, żebyśmy i na tym polu wygrali taką walkę!!! Lub wprowadzali równość płci, jak w supermarkecie, gdzie kobiety w siódmym miesiącu muszą dźwigać towar na zapleczu.

„Szacunek” wobec płci nie polega na tym, że kiedy ciężarna minister Agnieszka Chłoń-Domińczak przemawia z mównicy sejmowej zatroskani posłowie PiS interweniują w trosce o jej samopoczucie; tak gorliwie, że pani minister czuje się zmuszona publicznie wyjaśnić, że ciąża to nie choroba i jako osoba pełnoletnia sama potrafi o siebie zadbać.

W ogóle zresztą, nadmierna troska o innych nierzadko służy do kamuflowania chęci władzy i pogardy. Ostatnio sąd Najjaśniejszej Rzeczpospolitej wydał wyrok odbierający matce nowonarodzone dziecko (a lekarze w trakcie cesarskiego cięcia, w trosce o jej przyszłe zdrowie, samowolnie dokonali na niej zabiegu ubezpłodnienia) ponieważ: po śmierci męża… 20 lat temu przechodziła ciężką depresję, ma i teraz starego męża i trudne warunki materialne.

Chroń nas Panie od przyjaciół, z wrogami poradzimy sobie sami!

Równouprawnienia nie ma. A obłudne hasło, że nie można ingerować w rodzinę zwalnia państwo z jakichkolwiek obowiązków troszczenia się o godziwe warunki życia w tej rodzinie. Troska o dzieci nienarodzone nie powinna wyprzedzać troski o dzieci już narodzone, które w środowiskach pozbawionych wsparcia są nierozbrajalną bombą kryminogenną. Pozorna dbałość o rodzinę objawiająca się likwidowaniem żłobków i przedszkoli (czytaj – kobieta przymusowo w domu) na razie powoduje spadek przyrostu naturalnego i niechęć do zawierania małżeństw. I trudno się dziwić.

Kobiety i mężczyźni różnią się od siebie w sposób pierwotny i tej – jak mówią Francuzi – słodkiej różnicy, miejmy nadzieję, dla dobra gatunku ludzkiego nie da się zlikwidować. Jedyna definicja równouprawnienia to dla mnie stworzenie takich warunków, które uwolnią kobiety od monopolu na obowiązki rodzinne i macierzyńskie i dadzą im szanse wyboru przy pełnym szacunku dla ich indywidualnych dążeń. Czyli zapewnią to, co już mają mężczyźni.

Ale oczywiście łatwiej jest dać parytet – to nic nie kosztuje, więc bierzmy!

Katarzyna Grochola

Już w sprzedaży Piszą dla nas m.in.:

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka